Tor.com
Nie było żadnego wydarzenia wyzwalającego, ale wiedziałem, że nie mogę już czytać The Wheel of Time. Ani żadnych epickich opowieści fantasy. To był gatunek literacki, który zdefiniował całe moje życie, ale oto byłem tutaj, mając zaledwie 27 lat, na długo przed rozpoczęciem pracy w wydawnictwie Tor, i czułem się jak ofiara długiego przekrętu. Frajer, który wciąż kupował książki obiecujące rozwiązanie, które nigdy nie nadejdzie.
2008 był złym rokiem dla epickiej fantasy w ogóle. Robert Jordan właśnie odszedł, o wiele za wcześnie, i chociaż Brandon Sanderson został ogłoszony następcą Koła Czasu, w tym momencie czytelnicy nie mieli pojęcia, co to będzie oznaczać. The Name of the Wind Patricka Rothfussa obiecywało niedawno nowy, zachwycająco intymny świat, ale jako seria dopiero się zaczynało. Właśnie zakończyły się przygody Harry’ego Pottera. A najnowsza książka Pieśni Lodu i Ognia Uczta dla wron zbliżała się do swoich trzecich urodzin, a Taniec ze smokami był jeszcze o kilka horyzontów dalej. Epicka fantasy czuła się porzucona jako gatunek. A skoro jej twórcy nie mogli się trudzić, by utrzymać ją przy życiu, dlaczego ja, jako czytelnik, miałbym to robić?
Rok 2008 był dla mnie również zły. Trudno mi było znaleźć bezpieczne miejsce w Nowym Jorku, mimo że mieszkałem tu już od ponad dwóch lat. Dryfowałem od bezrobocia do nędznej pracy na najniższym szczeblu i z powrotem. Zbyt biedny, by pozwolić sobie na regularny dostęp do Internetu czy bilet na pociąg, odciąłem się od rodziny. Z daleka obserwowałem, jak się rozpadała. Dwa lata później pozostał tylko mój brat, ja i kilka albumów ze zdjęciami. Wciąż miewam sny, w których jesteśmy wszyscy razem w domu, w którym dorastałem. Nadal.
Dorastałem w tym domu czytając, oglądając, bawiąc się, udając i KONSUMUJĄC science fiction i fantasy. Moja tożsamość została określona przez gatunek w bardzo wczesnym wieku. Kiedy miałem 11 lat, byłem tak zauroczony The Legend of Zelda, że przeciwstawiłem się zakazowi moich rodziców dotyczącemu gier wideo, zbierając 30 dolarów poprzez prace domowe, kupiłem elektroniczne wnętrzności 8-bitowego Nintendo od dzieciaka z sąsiedztwa, a następnie złożyłem te wnętrzności w działający system. Nie mogę mieć Nintendo, mamo i tato? Za późno, zrobiłem jeden i naprawdę chciałbym Zelda na Boże Narodzenie, proszę!
Wyobrażam sobie, że w tym momencie stało się jasne, do moich rodziców, jaki rodzaj potwora stworzyli. Moja matka była łagodną, wspierającą i przezabawną osobą, która sprawiała, że ten świat czuł się jak najlepsza rzecz krążąca wokół Słońca, podczas gdy mój ojciec zostawiał stosy potarganych książek SFF pod każdą lampą, na każdej spieczonej słońcem desce rozdzielczej samochodu i na każdym tłustym stole warsztatowym. Ostry zapach rdzy do dziś kojarzy mi się z książkami Larry’ego Nivena i Jerry’ego Pournelle’a. Jak mogłem nie chcieć poznawać tego świata i WSZYSTKICH światów w takim otoczeniu? Moi rodzice mądrze zrezygnowali z zakazu gier wideo. (I nawet kupili mi SNES’a na Gwiazdkę.)
Ta okładka 'Mote’ w szczególności przyprawiła mnie o wibracje.
Zawsze rozpierało mnie pragnienie odkrywania, ZROBIENIA czegoś, ale w 2008 roku byłem sparaliżowany brakiem podstawowej struktury w moim życiu; struktury zapewnionej przez związki, rodzinę i zatrudnienie, które często bierzemy za pewnik. Spędzałem kilka dni na staraniach o pracę, ale nic z tego nie wynikało, a sfrustrowana energia przechodziła na pisanie fikcji. Wtedy straciłbym skupienie na fikcji, i znowu nic by się nie rozwiązało, i ta roztrzęsiona energia zostałaby przelana na granie w Nintendo przez całą noc. To zachowanie było cykliczne i doprowadzało mnie i mojego ówczesnego partnera do szaleństwa. Z czasem sfrustrowane oczekiwania przeradzają się w depresję, a depresja jest żrąca. Podkopuje twoją perspektywę, twoją samoocenę i podkopuje czas tych, którzy naprawdę się o ciebie troszczą.
Nie będąc w stanie wpłynąć na świat wokół mnie, nawet poprzez proste interakcje, sprawiło, że byłem zły, jak również. Nie byłem przyzwyczajony do bycia odsuniętym na bok w taki sposób. Miałam dużo energii, dużo POMYSŁÓW i wierciłam się wszędzie, próbując znaleźć jakąś szczelinę w chodniku, przez którą mogłabym się przebić. Fikcja w postaci książek, telewizji, filmów i gier wideo stała się dla mnie niewiarygodnie ważna w tym okresie. Często były to jedyne rzeczy w moim życiu, które oferowały dostęp i, co najważniejsze, które oferowały rozwiązanie. Mogłem sprawić, że Mario skakał i obracał się w zamku Bowsera tyle razy, ile potrzebowałem, aż Król Koopa został pokonany, a misja zakończona. Mogłem patrzeć, jak Batman triumfuje nad Jokerem Heatha Ledgera. (I triumf Jokera Heatha Ledgera nad naszymi bardziej mdłymi konstrukcjami społecznymi, ponieważ kiedy jesteś w dołku, ten rodzaj nihilizmu wydaje się chwalebny, nawet jeśli jest potworny.)
Epic fantasy nie oferowała takiego dostępu ani rozwiązania, i nie robiła tego w znaczący sposób od 2005 roku, kiedy ukazały się zarówno Nóż marzeń, jak i Uczta dla wron. Patrząc z perspektywy czasu, rok 2008 był po prostu okresem zastoju w wydawaniu epickiej fantastyki, ale moja perspektywa nie była wtedy tak szeroka. W najlepszym wypadku można by mnie opisać jako parę świecących oczu unoszących się w ciemnej paszczy jaskini. The Wheel of Time, A Song of Ice and Fire… ich nieobecność była zdradą, ostrą i głęboką.
Ironicznie, koniec 2007 i początek 2008 roku to również czas, kiedy miał miejsce ostatni strajk pisarzy telewizyjnych, pozostawiając kilkumiesięczną lukę produkcyjną w telewizji o dużym rozproszeniu uwagi. Efekt strajku był w dużej mierze kontekstualny. Nie miałem nic, na co mógłbym zwrócić uwagę w telewizji, ani pieniędzy na poszukiwanie nowych gier wideo, więc moja uwaga skupiła się bardziej na książkach.
Image via Old European Culture
Z głębi mojej jaskini kolejne ogłoszenia o postępie prac nad Kołem Czasu nabrały cynicznego wydźwięku. Mówiono, że ostatnia książka zostanie wydana w listopadzie 2009 roku. Ale potem Brandon powiedział, że musi ponownie przeczytać serię, zanim w ogóle zacznie ją pisać. Potem zmienił docelową liczbę słów na 250,000 słów, potem 400,000 słów. Potem okazało się, że wcale nie wyjdzie w 2009 roku. Nie miała to być jedna książka, ale trzy. I pozbyli się tytułu Jordana i nazwali ostatnią książkę Tarmon Gai’don. I tak dalej, i tak dalej. Chociaż Tor i Sanderson starali się być komunikatywni i klarowni w sposób, który nigdy wcześniej nie był próbowany w przypadku tej serii, czułem się jakbym był zabawiony. Seria The Wheel of Time była już znana z unikania rozstrzygnięć. Jak to się stało, że nieobecność Jordana w jakiś sposób powiększyła ten aspekt serii?
Więc…pieprzyć to. Nie zamierzałam już czytać tej serii. Ani żadnej epickiej fantasy. Nie zamierzałam popierać tego typu zachowań. I tak nie przeczytałem ani słowa od 2005 roku, a teraz był rok 2009 i moje życie było zupełnie inne i okropne, a A Dance With Dragons oczywiście też nigdy się nie ukaże i jeśli nie mogę zgłębić tego świata lub tych światów fantasy, to pieprzyć to. Pieprzyć wszystko.
Świat wymaga więcej
Punktualność jest stałym źródłem napięcia w epickiej fantasy, a jej opanowanie jest jedną z najtrudniejszych lekcji dla tych, którzy ją tworzą. W epickich opowieściach świat jest w zasadzie swoim własnym bohaterem, dlatego im więcej szczegółów wprowadza się do świata fantasy, tym bardziej rozwija on swoje własne cechy. Jednym z najbardziej radosnych momentów, jakie może przeżyć pisarz, jest ten, w którym postać zaczyna opowiadać, jak zareagowałaby na nadchodzący rozwój fabuły. Podekscytowanie, jakie odczuwa autor z powodu możliwości stworzenia tego rodzaju niezależności i życia, sprawia, że łatwo przeoczyć, że świat, który zamieszkują te postacie, jest postacią samą w sobie i dlatego również rozwinie swoją własną niezależność.
Światy mają swój własny pęd, a ta zawzięta prędkość może przytłoczyć codzienne życie autora. Pieśń Lodu i Ognia najprawdopodobniej ukończy się sama, oddzielona od swojego twórcy, czego czytelnicy fantasy nie przewidzieliby jeszcze 5 lat temu. Cosmere Brandona Sandersona wydaje się tylko przyspieszać autora, do tego stopnia, że wydaje on dwie książki, podczas gdy jego wydawca oczekiwał tylko jednej. Światy mogą być przerażającymi istotami, wpływającymi na nas wszystkich w różny sposób.
Robert Jordan bardzo widocznie zmagał się z rozmachem swojego świata fantasy. The Wheel of Time zawiera wiele decyzji strukturalnych podnoszących brew, niektóre z nich są genialne, a niektóre zastanawiające. Środkowa część serii, książki od 7 do 10, są najeżone tym, co w dzisiejszych czasach znane jest jako „rozdęcie”: Zbyt intensywne skupienie się na postaciach drugo- lub trzeciorzędnych kosztem głównych bohaterów. Nadęcie staje się coraz większym problemem, gdy seria fantasy rozwija się dalej, gdy postacie drugoplanowe okazują się zbyt żywe, by je zignorować, lub gdy pojawia się sytuacja, której nie da się rozwiązać za pomocą prostej bitwy. Bloat nie jest celowym wyborem dokonanym przez autora. Bloat to wymóg, jaki świat fantasy stawia swojemu twórcy i jest on zawsze wspierany przez rozmach tego świata. Bloat to próba autora ułagodzenia świata i czytelników jednocześnie.
Jordańskie negocjacje z Kołem Czasu rozpoczynają się w Koronie Mieczy, co czytelnik może dostrzec w samej liczbie wątków, z którymi główny bohater Rand al’Thor, musi sobie poradzić. Nagle, Rand musi:
- Ugruntować swoje rządy w narodzie Cairhien.
- Wspierać przystąpienie Elayne do korony w sąsiednim narodzie Andor.
- Uporać się z Aes Sedai, które go pojmały.
- Zastanowić się, jak współdziałać z Wieżą Rebeliantów.
- Upewnij się, że Czarna Wieża nie zwariuje.
- Zatrzymaj Cadsuane przed doprowadzeniem go do szaleństwa.
- Zatrzymaj jego własną magiczną moc przed doprowadzeniem go do szaleństwa.
- Dowiedz się, co czuje do Min, Aviendha i Elayne.
- Dowiedz się, jaki jest cel ludu Aiel.
- Zapoluj na Shaido.
- Wymyśl, jak powstrzymać niekończące się lato przed przypiekaniem planety.
- Pozbądź się Wielkiego Złego Sammaela z Illian.
- Zjednocz wszystkie narody Randlandu.
- I Morski Lud.
- I zdziesiątkuj lub zawrzyj pokój z Seanchanami.
- …oh, również Padan Fain wciąż czai się gotowy by dostać slashy-slashy.
To wszystko jest tylko w fabule Randa; nie ważne, że my jako czytelnicy również spodziewaliśmy się spędzić czas z Perrinem, Matem, Egwene i Nynaeve. Po siedmiu książkach, punkt ciężkości Koła Czasu Jordana skierował się w stronę świata, a nie postaci.
W rezultacie, książki od siódmej do jedenastej: A Crown of Swords, The Path of Daggers, Winter’s Heart, Crossroads of Twilight i Knife of Dreams, czyta się jak jedną długą książkę. Po Koronie Mieczy narracja coraz bardziej się rozpadała i niewiele brakowało, by cała seria legła w gruzach. The Path of Daggers i Winter’s Heart sprawiają wrażenie jednej książki podzielonej na dwa tomy, podobnie jak Crossroads of Twilight i Knife of Dreams. Rozdroża Zmierzchu, pomimo swojego niesamowitego tytułu i skupienia się na rozwoju bohaterów serii, słynnie całkowicie zatrzymały Koło Czasu, składające się w całości z postaci reagujących na rzeczy, które wydarzyły się w poprzedniej książce i decydujących się na zrobienie niesamowitych rzeczy… w następnej książce.
Robert Jordan i Koło Czasu odzyskało swoją pozycję wraz z Nożem Snów. Nie tylko to, ale umiejętności Jordana jako pisarza wzięły zauważalny skok. Główna postać Egwene al’Vere jest obecna tylko w jednym rozdziale książki, ale ten rozdział sam w sobie jest mistrzowską pracą, „małą historią”, która przenosi Egwene ze statusu więźnia do faktycznego przywódcy jednej trzeciej Białej Wieży w jednej nieprzerwanej narracji, tour de force pokazujący siłę charakteru Egwene, cała powieść w jednym rozdziale, podsumowana przez jedno zdanie cichego, przytłaczającego triumfu: „W herbacie był miód!”. W rzeczy samej.
Z mojej perspektywy na przełomie 2008 i 2009 roku, siła pisarstwa Jordana była jednak lata temu przeszłością, topiąc burzę nadęcia epickiej fantasy, która w jakiś sposób wzmocniła się wraz z jego odejściem. Wymagania świata stworzonego przez Jordana były teraz tak silne, że nie miało znaczenia, kto go pisze – Koło Czasu oddzieliło się od swojego twórcy i wyraźnie nalegało na przedłużenie swojej długości w nieskończoność. A ja już nie chciałem być stroną w tym procesie.
True Love Will Find You in the End
Gdy zbliżała się data wydania The Gathering Storm, ciekawość przezwyciężyła moje skrajne zacięcie i sprawdziłem w bibliotece pierwszą powieść Brandona Sandersona z serii Mistborn (znaną obecnie pod podtytułem „The Final Empire”). Nigdy nie słyszałem o Sandersonie, zanim został wybrany, aby kierować Kołem Czasu, i byłem ciekaw, jakiego rodzaju pisarzem jest, ale wciąż zrzędliwy na tyle, aby pójść do biblioteki, zamiast kupować masowo sprzedawany paperback za 7 dolarów, który może mi się nie spodobać.
Mistborn jest całkowitym przeciwieństwem Koła Czasu i w jego (tylko!) 400 stronach znalazłem odpowiedź na moje własne frustracje dotyczące epickiej fantasy. Bohaterowie Mistborn rozmawiają ze sobą otwarcie, odpowiadają na zadawane im pytania… krótko mówiąc, traktują siebie nawzajem z koleżeństwem i szacunkiem, którego w tamtym czasie brakowało mi w epickiej fantasy w ogóle. Bardzo wcześnie pojawia się rozdział, w którym główny bohater Mistborn, Kelsier, wyjaśnia cały swój plan współspiskowcom. Podczas gdy większość fantasy opiera się na ukrywaniu kluczowych informacji, by pielęgnować ciągłe tajemnice, Mistborn idzie w przeciwnym kierunku, dając czytelnikowi tyle informacji, że potrzeba czasu, by rozgryźć wszystkie niezliczone powiązania. Jasne, Kelsier próbował obalić złe Imperium, w którym żył, ale co jeszcze mógł kombinować?
Mistborn Brazilian edition art by Marc Simonetti
Takie podejście pozwoliło Mistbornowi wygenerować niespodziankę równie silną, jak ta, gdy po raz pierwszy doświadczyłem ścięcia Neda Starka: całkowitą porażkę jego epickiej fabuły fantasy! Mniej więcej w połowie książki ruch oporu, wyzwolone ludy i armie obywatelskie, które Kelsier i spółka budowali, zostają unicestwione. Nie zajmują oni żadnych pól, a Rohirrimowie nie przybywają w ostatniej chwili, by ich uratować. Główny punkt ciężkości planu Kelsiera całkowicie się rozpada, pozostawiając czytelnika z pytaniem, co, jeśli w ogóle coś, wypełni drugą połowę książki. Brandon Sanderson powtarza tę samą sztuczkę na samym końcu książki, uśmiercając zarówno Kelsiera, jak i nietykalnego i nikczemnego Imperatora. Mistborn przebił się przez wszystkie najbardziej znienawidzone przeze mnie tropiki fantasy, a także całą fabułę, w jednej książce; musiałem przeczytać kolejną książkę z trylogii, choćby po to, by zobaczyć, co może wydarzyć się dalej. To był pisarz, który przejmował Koło Czasu? The Gathering Storm miało być… cóż, nie wiedziałem… ale The Wheel of Time w połączeniu z odświeżającym podejściem Mistborna do epickiej fantasy przynajmniej zapowiadało coś ciekawego.
Zakończenie Koła Czasu jest już za nami, a ja mogę być teraz większym fanem tej serii i epickiej fantasy niż kiedykolwiek wcześniej. W dużej mierze jest to zasługa znakomitego zakończenia serii, zakończenia, któremu udało się skupić narrację na głównych bohaterach, a jednocześnie dotrzymać kroku światu, który ci bohaterowie próbują poskładać w całość. To, że The Wheel of Time zakończyło się w prawdziwie epicki sposób, idzie długą drogą w kierunku odkupienia wszelkich meandrów, które pojawiły się przed nim.
I, o dziwo, sprawia, że tęsknię za tymi meandrami. The Gathering Storm, Towers of Midnight, a zwłaszcza A Memory of Light – wszystkie te powieści działają w karkołomnym tempie. I choć na kartach tych trzech ostatnich tomów można odnaleźć piękno i cudowność, to brakuje w nich subtelności. Dla mnie ta subtelność nie stała się szczególnie zauważalna, dopóki jej nie zabrakło. Jest tam, jeśli ponownie przeczytasz serię. Jest ona wyciśnięta na samym DNA jej pisania. Jest to metodyczna, konsekwentna i kwitnąca proza Roberta Jordana. Jordan pisze światy w powolnym rozkwicie, ale w jasnych kolorach. Jego środowiska wydają się ogromne i ozdobne. Czują się solidne i stare. Czytelnik czuje ciężar historii, która popycha Koło Czasu do przodu. Jordan jest subtelnym, ale sugestywnym rzemieślnikiem, i zaskakująco emocjonalnym; wystarczy spojrzeć na tytuły samych książek: „Serce Zimy” to nie tyle opis, co doznanie. „Ognie niebios” to wielkie oświadczenie, godne wielkości świata, który przedstawia. „A Memory of Light” jest po prostu piękne, czterosłowna fraza, która zdołała oznaczyć smutny i pełen nadziei koniec całego świata jednocześnie.
Musiałem odejść od epickiej fantasy, aby to zobaczyć. A może to ja potrzebowałem, aby epicka fantastyka jako gatunek odeszła ode mnie, aby dostarczyć mi tego, czego potrzebowałem i rozwinąć się w nowych, wspaniałych kierunkach.
Od tego czasu sam rozwinąłem się w nowych, wspaniałych kierunkach. Zacząłem pracować w Tor, dla jednego. Ożeniłem się, założyłem nową rodzinę, wróciłem do szkoły… stworzyłem strukturę, którą straciłem. Z niecierpliwością czekam na kolejną książkę Pieśni Lodu i Ognia, mimo że czuję się wyczerpana samą serią, i chociaż nadal czuję chęć odkrywania, nie czuję potrzeby odkrywania tylko fantastyki. Już wcześniej zdarzało mi się zamykać w światach. I to nie jest zabawa.
Nie mogę zapomnieć: Zawsze jest inny świat.
Chris Lough pisze o fantastyce i telewizji, bieganiu i rzeczach w internecie, a także dużo tutaj, na Tor.com. (I czasami na Twitterze.)
cytat
.