U2 Bring The Moving, Bombastic Spectacle Of Experience To MSG
Trzy lata temu U2 zaczęli opowiadać pewną historię. To była trasa iNNOCENCE + eXPERIENCE, ośmiodniowa rezydencja w legendarnym Madison Square Garden na Manhattanie. Zespół występował w ramach trasy promującej najnowszy wówczas album Songs Of Innocence, ale na scenie przyświecał im większy cel – cofnęli się do czasów swojej młodości w Irlandii, by spróbować prześledzić, jak dotarli do tego punktu około 40 lat później. Cztery dekady to szmat czasu, ale trzy lata, które upłynęły zanim U2 powrócili, by dokończyć swoją historię trasą eXPERIENCE + iNNOCENCE, tym razem z równie długą rezydencją podzieloną między MSG i New Jersey – to chyba szczególnie długie trzy lata.
Kiedy U2 zajęło wtedy tę scenę, zbierały się burzowe chmury, które od tego czasu pękły. To częściowo spowodowało styczne między niewinnością a doświadczeniem, które patrzyło na świat, kiedy U2 powróciło do nadziei i udręki The Joshua Tree w Ameryce Trumpa. Bono miał doświadczenie bliskie śmierci, o którym zespół nie chce jeszcze szczegółowo opowiadać, przez co następca Songs Of Innocence, Songs Of Experience, został wydany pod koniec 2017 roku. Ogólne poczucie istnienia nad przepaścią sprawia, że czujemy się tak, jakbyśmy wszyscy postarzeli się bardziej niż należało w ciągu tych trzech lat.
To jest część tego, dlaczego zespoły takie jak U2 istnieją. Jedną z rzeczy, która nie zmieniła się przez te trzy lata jest dar U2 do transcendencji. Ich zdolność do dostarczania show, które ma odpowiednią ilość rezonansu ze światem zewnętrznym, ale takie, które oferuje odmłodzenie z dala od niego. Jeśli w ogóle, Bono z 2018 roku – porzuciwszy nierozważne blond włosy z 2015 roku i śpiewając potężnie i wyraźnie przez całą noc – wydawał się starzeć raczej w odwrotnym kierunku niż bliżej 60-tki. U2 miało niedokończone sprawy z tą historią z 2015 roku. I jak zawsze, wasze dokładne upodobania do tej czy innej ery U2, wasze dokładne odczucia co do materiału, który wybrali do zagrania, nie miały prawie żadnego znaczenia. Oferują coś transportującego, tak czy inaczej – show, które niekoniecznie stara się uciec od prawdziwego życia, ale przeciwstawić się rzekomym ograniczeniom i ustępstwom tego prawdziwego życia.
Jako kontynuacja trasy iNNOCENCE + eXPERIENCE, nowe show wskrzesza niektóre z tych samych bitów, aby zmienić układ narracji i opowiedzieć ją z innej perspektywy. Arena jest nadal podzielona w ten sam sposób. Typowa, większa scena spoczywa na jednym końcu – kiedyś była to scena „Innocence”, a mniejsza i okrągła scena „Experience” znajduje się naprzeciwko niej, połączona przejściem, nad którym wisi gigantyczny ekran rozciągający się na prawie całą długość podłogi areny, a wewnątrz niego znajduje się kolejne przejście, na którym od czasu do czasu pojawiają się członkowie zespołu. Tak jak poprzednio, U2 wykorzystali inscenizację do podkreślenia tematycznego łuku występu, do przechodzenia pomiędzy i załamywania się rozdziałów ich życia.
Ale dla każdego, kto widział występy iNNOCENCE, sequel eXPERIENCE otwiera się z inwersją. Trzy lata temu, U2 rozpoczął występ od spartańskiego oświadczenia: tych samych czterech facetów z różnych dekad, rozebranych i szarżujących przez wczesne post-punkowe ulubione jako sposób na odtworzenie ich pochodzenia w prologu przed nowymi piosenkami Innocence, które starały się nadać sens tym początkom z dużo starszego wieku.
Zamiast tego, ostatnia noc rozpoczęła się od Bono zawieszonego samotnie, na chodniku pod ekranem, skąpanego w niebieskim świetle i śpiewającego „Love Is All We Have Left”, medytacyjny otwieracz Songs Of Experience, który z pewnością brzmi jak człowiek po drugiej stronie starcia ze śmiertelnością, odizolowany, ale próbujący znaleźć drogę powrotną do tego, co ważne w życiu. Kiedy „The Blackout” zaczyna dudnić na arenie, sylwetki członków zespołu uderzają o statyczny ekran, niczym postacie z horroru próbujące wyrwać się ze szklanej komory. Kiedy pojawia się refren, grafiki fragmentują się i znikają, a U2 w końcu, w pełni, się ujawniają.
U2 od dawna zajmują się braniem uniwersalnych uczuć, całego świata, i zamykaniem ich w hymnicznych piosenkach pop. Oczywiście, często podstawą jest jakiś konkretny lub ludzki korzeń, to, co sprawia, że materiał jest tak samo dalekosiężny, tak szeroko relatywny. Wczorajszego wieczoru Bono nawiązał do tego na samym początku. „Dzisiejszy koncert to bardziej historia, bardzo osobista historia,” wyjaśnił. „Chłopiec próbuje zachować swoją niewinność, nie udaje mu się, tylko po to, by odkryć na końcu doświadczenia jakąś mądrość i dobre towarzystwo”.
Podczas początkowych utworów zestawu iNNOCENCE z 2015 roku, U2 grało pod pojedynczą, gigantyczną żarówką reprezentującą światło w dziecięcej sypialni Bono. Światła odgrywały podobną, główną symboliczną rolę w kontynuacji tej historii ostatniej nocy, czy to migoczące, a następnie wibrujące żary pamięci, czy też koncepcja latarni wzywającej cię z powrotem do miejsca, z którego przyszedłeś. Otwierające trio nowych utworów zamknął ostro zatytułowany „Lights Of Home”, który następnie ustawił scenę dla rundy utworów z „Innocence”. Sięgnęli aż po „I Will Follow” i „Gloria”. Impresjonistyczny, głęboki utwór Boy’a „The Ocean” został przerobiony jako intro do „Iris (Hold Me Close)” z „Songs Of Innocence”, stając się dwuczęściową medytacją na temat matki Bono, która zmarła, gdy był młodym człowiekiem. A kiedy „Iris” się skończyło, ta żarówka pojawiła się ponownie.
Niektóre z punktów fabuły pozostały takie same. Po ponownym pojawieniu się obrazu żarówki, nastąpiło one-two „Cedarwood Road” i „Sunday Bloody Sunday”, piosenki o ich wychowaniu i przemocy, która rozerwała je we wczesnych latach nastoletnich. Podobnie jak w 2015 roku, Bono przeszedł przez ekran pośród dziecięcych rysunków swojej dawnej ulicy, walcząc z animowanymi płachtami deszczu. Następnie „Until The End Of The World” – jeden z ich najlepszych utworów, zawsze mile widziany i zawsze katarktyczny – wypełnił ten sam slot, po raz kolejny zamykając rozdział „Innocence” koncertu piosenką, która w swojej biblijnej obrazowości przywoływała struktury ich młodości, jednocześnie je eksplodując, by obnażyć demony, które wychodzą na wierzch w dorosłym życiu.
W międzyczasie, gdy scena „Experience” została ustawiona tak, by pomieścić całą grupę, w przerwie pojawiło się wideo U2 z lat 90-tych grające na ekranie do remiksu Gavina Friday „Hold Me, Thrill Me, Kiss Me, Kill Me”. Biorąc pod uwagę, że to właśnie ta piosenka znalazła się na słynnej ścieżce dźwiękowej do filmu „Batman Forever” z 1995 roku, opowiedziana historia rozgrywała się jak komiks o naszych bohaterach liczących się z niewinnością i doświadczeniem, o ich próbach i porażkach, a także o wypłynięciu w morze i próbie przeniesienia poczucia utraconej czystości. Surrealistyczna narracja kończy się spotkaniem z tajemniczym kierowcą, który mówi o mądrości po drugiej stronie doświadczenia, a także bezczelnym nawiązaniem do Nieba czy Las Vegas.
To jest ten moment w pokazie z 2015 roku, w którym narracja trochę się rozmyła, i to nadal jest w pewnym stopniu prawdziwe w iteracji eXPERIENCE. Jest spójność – setlista, wizualizacje, narracja wszystko w harmonii – we wcześniejszej połowie setu, która gubi się, gdy główne hity z ostatnich dni są przypadkowo wymieszane z piosenkami, które zagraliby w ten czy inny sposób, jak „Pride (In The Name Of Love)”. Można by sobie wyobrazić, że sekcja „Experience” zagłębia się w mroczną plątaninę grzechu, seksu, zagubionej wiary, rodzicielstwa i odkupienia, które definiowały ich albumy z lat 90-tych. Zamiast tego jest „Elevation” z Bono w kapeluszu. „Prawo do bycia niedorzecznym jest czymś, co jest mi drogie”, jak kiedyś śpiewał.
Ale nawet tam, zespół wydawał się być trochę bardziej świadomy rysowania połączeń tym razem wokół. Coś tak zdawkowego i wszechobecnego jak ich najbardziej znaczący hit po „All That You Can’t Leave Behind”, „Vertigo”, zostało właściwie ustawione jako uwertura do migawek, które próbowały podsumować przewinienia i fazy ich dorosłości tak skutecznie, jak część „Innocence” przywołuje ich młodość. „To jest ten moment w naszej historii nazwany 'Vertigo’, z oczywistych powodów”, powiedział Bono. „Tam, gdzie wydawało się, że zespół stracił rozum”. (To nadal jest zawsze coś w rodzaju bummer, kiedy U2 charakteryzują swoją bogatą twórczość z lat 90-tych jako fazę błądzenia, tak jakby była ona gorsza od bezpieczniejszych, bardziej świadomych znaczenia ruchów z lat 00-tych i 10-tych). Kontynuował: „Jest wiele do polecenia w tym, jeśli jesteś dzieciakami z Dublina i dostajesz wszystko sławne i wszystko”.
They następnie uruchomiony do „Desire,” i można sobie wyobrazić sekcję show o lekkomyślnym poszukiwaniu doświadczenia U2 lat trzydziestych. Ale część doświadczenia pociąga za sobą konieczność zastanowienia się nad tym, jak twoja percepcja siedzi w świecie, jak zamierzasz konsumować, wchodzić w interakcje i zmieniać okoliczności wokół ciebie. Więc zagrali „Acrobat” jako następny.
To jest coś, co aż do tej trasy wydawało się, że może się nigdy nie wydarzyć – U2 nigdy nie wykonało ukochanego utworu Achtung Baby. Teraz jest to podstawowy element setu, ale w przeciwieństwie do tego, kiedy wskrzeszali inne zagubione utwory, takie jak niebiańskie „Your Blue Room” i „Zooropa” podczas trasy 360, wykonali więcej pracy, aby przygotować dużą publiczność na mniej znaną piosenkę, która zasługiwała na wysłuchanie tak samo, jak ich o wiele bardziej znane hity. I podczas gdy słysząc „Acrobat” i tak czulibyśmy satysfakcję, oni zamiast tego sprawili, że grzmiało nowym znaczeniem.
Podczas setu „Experience”, Bono podkręcił nieco campowość rockstar – wyłaniając się z tophatem i makijażem, mugging it up pomiędzy piosenkami. Przed „Acrobat” wpatrywał się w jakiś ekran VR, który wyświetlał jego twarz na gigantycznym ekranie powyżej z przerażającą, cyfrową nakładką jego starej postaci z Zoo TV – MacPhisto na twarzy. Zaczął grać diabła ponownie, zasadniczo, i zaczął od wykonania czegoś w rodzaju groźnego lounge singer à capella „Sympathy For The Devil”. To był jeden z największych szoków wieczoru: Bono wziął powtarzające się w piosence obrazy odniesień typu „byłem tam” i nagle powiedział, że był tam z nazistami i KKK, w Charlottesville, wywołując sporo słyszalnego „Whoa” z tłumu. „To ja pomalowałem sprayem płaszcz Pierwszej Damy, powiedziałem jej, że to było wściekłe”, kontynuował. „Miło mi was poznać, mam nadzieję, że zgadliście moje imię.”
Reszta monologu przebiegała tak: „To wspaniały czas, aby być mną, stawiając lewicę i prawicę przeciwko sobie. Liberałowie obrażeni przez … wszystko. Oh! Wrażliwe małe płatki śniegu. Konserwatyści urażeni … niczym. Może pomysł oddania ich broni szturmowej. To byłoby okropne. Tego gówna nie da się wymyślić. Dla wykształconej klasy na Manhattanie, pamiętajcie, że kiedy nie wierzycie w moje istnienie, to właśnie wtedy wykonuję swoją najlepszą pracę. Nie wierzcie w to, co słyszycie. Nie wierzcie w to, co widzicie. Jeśli tylko zamkniesz oczy, możesz poczuć wroga.”
Te końcowe linie są, oczywiście, pierwsze linie „Acrobat”. To, co zaczęło się jako karykaturalny, ale nadal dyskomfortowy występ, zapłonęło i na nowo zdefiniowało piosenkę, na którą tak wielu zagorzałych fanów czekało od zawsze. Te wersy, w kontekście trasy Zoo TV, mówiły o nasyceniu mediów w latach 90-tych, wciąż wczesnych w erze 24-godzinnych cykli informacyjnych. Mówiły o sposobie, w jaki informacja może działać jak narkotyk, odrętwiając lub przytłaczając, zmieniając percepcję. „Acrobat” stał się dzięki temu jednym z najmocniejszych wykonań wieczoru i można było z przekonaniem stwierdzić, że trasa z okazji 30. rocznicy powstania Achtung Baby w kontekście ery kultury cyfrowej, mediów społecznościowych i fałszywych wiadomości może być równie nośna, jak zeszłoroczne wznowienie The Joshua Tree.
To z kolei ustawiło skomplikowany akt końcowy dla głównego setu. Jednym z jedynych pozostałych kawałków z lat 90-tych, które się pojawiły, było „Staring At The Sun” Popa, tylko Bono i Edge na akustyku, jak to robili przez lata. Bono żartował, że utwór powstał w okresie, gdy U2 wyjechało na południe Francji i wypiło tonę różu, przez co ani on, ani Edge nie wiedzieli, o co w nim chodzi. Zanim jednak zaczął śpiewać wersy „I’m not the only one/ Staring at the sun/ Afraid of what you’d find/ If you took a look inside/ Not just deaf and dumb/ Staring at the sun/ Not the only one/ Who’s happy to go blind”, zauważył, że jego zdaniem piosenka jest o „willful blindness”. Gdy piosenka dobiegła końca, na ekranie pojawiły się filmy z Charlottesville.
To, co nastąpiło później, było jednym z najbardziej uderzających, najbardziej U2 momentów koncertu. Krzepnącym początkom „Pride” – piosenki o MLK granej w 2018 roku, tak szybko po 50. rocznicy jego śmierci – wciąż towarzyszyły takie obrazy, nazistowskie saluty i KKK, choroba trawiąca Amerykę od środka. Potem, gdy tylko zespół na poważnie rozpoczął chóralne intro piosenki i zabrzmiało to tak, jakby Bono krzyczał do megafonu „This is America!”, te obrazy nienawistnych tłumów szybko zmieniły się w marsze praw obywatelskich z lat 60. To jest bardzo, bardzo U2 rodzaj rzeczy do zrobienia, i jeśli jesteś predysponowany do zwątpienia w nich, lub do rozpaczy w Ameryce 2018, być może ten moment wylądował z hukiem.
Ale to rozpoczęło łuk, który kulminował z „City Of Blinding Lights” jako zamknięcie setu. To nowojorska piosenka, jak zawsze, ale tym razem Bono mówił o lśniącym mieście na wzgórzu. Mówił o amerykańskiej obietnicy, w którą ludzie na całym świecie chcą wierzyć, a w ostatnich latach widzieli, że została zniszczona i zagrożona. Ten początkowy moment na początku „Pride” był uderzający. Zespół grający teledyski z Charlottesville w hali widowiskowej, w czasach, gdy niektóre młodsze gwiazdy popu są piętnowane za milczenie, przed publicznością, wśród której z pewnością nie zabrakło zamożnych, wiekowych fanów, których polityka może nie pokrywać się z polityką U2, poczuł się jak prowokacja. Następnie, na „City Of Blinding Lights”, zespół ponownie zwrócił się ku światłu nadziei, a piosenka ruszyła naprzód jak szczery i tęskny wysiłek, by obietnica znów stała się namacalna.
Przed tymi występami w NYC/NJ, U2 zrobiło coś niestandardowego i zagrało w Apollo Theater. Jak na ich standardy, był to surowy, zamknięty show. Tak wyjątkowe i niepowtarzalne doświadczenie jak to było, występ w MSG był kontrapunktem. Niektórzy artyści mają moc tworzenia spektakli, które sięgają dalej i znaczą więcej, i powinni z niej korzystać. Technologiczny cud, połączenie tego, co osobiste z tym, co globalne… to jest dokładnie to, co, jeśli jesteś sceptycznie nastawiony do tego zespołu, może wywołać burzę okularów. Ale trudno było zrobić w tym dziurę w taki sposób, w jaki można było zrobić to z niektórymi z ich bardziej niezdarnych politycznych tekstów w ostatnich latach. W kontekście występu na żywo, w kontekście tego religijnego doświadczenia, często wydawało się to głębokie.
Potem koncert zakończył się czymś prostym, jak na U2 przystało. Przynieśli wszystko z powrotem do najbardziej osobistego, a jednak momentu, do którego każdy w tej ogromnej sali mógł się odnieść. Zespół stał po drugiej stronie areny, na większej scenie, a na scenie „Experience” siedział maleńki model tego samego domu z dzieciństwa Bono, który pojawił się jako kreskówka na ekranie jakieś dwie godziny wcześniej. Śpiewając ostatnią piosenkę wieczoru, „13 (There Is A Light)”, Bono powoli przemierzył ten chodnik jeszcze raz, odbywając długą podróż do swoich początków, jeszcze jedną próbę połączenia doświadczenia z niewinnością.
Gdyby ten koncert został wystawiony przez innego artystę, artystę mniej zafiksowanego na szukaniu ciągłego znaczenia i tras koncertowych za nowymi utworami, byłoby w tym wszystkim powietrze ostateczności. Gdzie dokładnie U2 pójdzie po tym, po dwóch trasach rozłożonych na trzy lata, które wyznaczyły linię od ich najwcześniejszych dni do chwili obecnej? Dokąd pójdą po zmierzeniu się z powagą własnej śmiertelności, po daniu koncertu, który mógłby być postrzegany jako ostatnia strona historii rozpoczętej w połowie lat 70-tych?
Jeśli jest coś, co powstrzymuje U2 w XXI wieku, to jest to ciężar ich własnej historii. To jest to, że każdy album jest reakcją na jakieś postrzegane niepowodzenie innego albumu. Po drodze było wiele do docenienia, ale także wiele, co fani mogą postrzegać jako coś zbliżonego do kryzysu tożsamości poprzez jej ugruntowanie. Występ eXPERIENCE + iNNOCENCE sam w sobie jest czymś oszałamiającym. Myśl o tym, co może przynieść, marzenie o U2 nieobciążonym całą tą auto- mitologią, jest pociągająca.
Choć trudno to sobie wyobrazić, powiedzmy, że to się tutaj kończy. Powiedzmy, że koncerty eXPERIENCE okazały się być epilogiem. Oto jak wyglądał ostatni akt nocy Bono. W końcu dotarł do tego małego modelu swojego starego domu, otworzył dach i wyciągnął żarówkę, która paliła się przez te wszystkie koncerty, przez te wszystkie lata. Wziął tę żarówkę i rzucił ją w powietrze, tak, że zakołysała się świecąc nad tłumem. Zrobił coś, co U2 robiło przez całe swoje istnienie. Wyciągnął coś z wnętrza siebie, powiększył to i dał to wszystkim innym. Tak, że przez tę noc i przez wiele następnych, mogli zobaczyć swoje własne życie i wszystko co ich otacza oświetlone w zupełnie nowy sposób.